top of page

Bohateriologia

Otoczone górami niewielkie plemię Quertonów, zamieszkiwało te tereny od setek lat. Ich tradycje sięgały czasów niepiśmiennych, z czego byli bardzo dumni. Dorobek kulturowy może nie był okazały, ale w sercach wszystkich silnie zakorzeniony.

Większość ludzi, osiadłych pośród gór zajmowała się pasterstwem, wyrobem serów i garbarstwem.

ree

Proste życie nie przynosiło nieoczekiwanych zdarzeń. Od czasu do czasu borykali się z podtopieniami. Jedna z wiosen obrodziła w duży odsetek wilków w miejscowych lasach, to też należało jakoś rozwiązać i ten problem. W swoim zakątku zostali zupełnie odcięci od problemów, z którymi musiały się mierzyć inne plemiona. Co prawda, miejscowi kupcy, co jakiś czas relacjonowali wydarzenia ze świata, ale reszta traktowała je jako zupełnie odrealnione sytuacje. Nie znaczy to, że nikt nie gadał po kątach. Jeśli już wszystkie najbardziej aktualne sprawy zostały omówione to znaczy, kto z kim się kiedy spotykał, kto kogo przekupił, i która to w ciąży chodzi, choć wiadomo, że panna, można było przejść do tego, co w wielkim świecie się dzieje. A działo się sporo. Jedna z wiosek została napadnięta przez Loenków, mimo zawartego układu o nienaruszalności granic. Podobno poszło o jakąś ziemię na granicy, co to miejscowi zaczęli na niej ziemie uprawiać bez pozwolenia. Potem nijak było dojść do ładu, czyje to naprawdę było, bo małżeństwo zawarte pomiędzy dwojgiem z różnych plemion chciało rozwodu. Podział majątku jasno mówił, że ziemia na pół ma być. Były mąż nie zgodził się, by kobieta dostała część ziemi, która przecież jej się nie należy. I ot co. Poderżnął kobiecie gardło, zanim nadszedł czas by ziemię zaorać. Tylko rodzina poszkodowanej upominała się o nią, że to niby prawo złamał. Groźby nie wywoływały żadnej reakcji na wdowcu, to też zwrócili się do władcy. Prośba o rozwiązanie konfliktu została pomyślnie rozparzona, więc rozpoczęło się przesłuchanie światków. Wywołało to straszliwy szum wśród osób zamieszkujących pobliskie chaty, co znowu poskutkowało tym, że król Loenków również zainterweniował w tej sprawie. Ten ród znany jest z gorącej krwi, więc jak raz rozgorzała bitwa o granicę. -Kobita nie żyje, to o co tam się bić.- Komentowali mężczyźni sprzedający sery. Jeden odpalił fajkę- A po cóż jej miała być niby ta ziemia. Przecie na uprawach się nie zna.- słychać było głos rudego brodacza. -Dokładanie, niech się zajmie dziatwą.-mruki potakiwań przeszły przez większość straganów. Jeden przechodzień odwrócił się do tego ostatniego: - Przecie chciała się nimi zająć. Jak ty byś tyle gąb wyżywił baranie jeden. -Nikt się nie kazał rozwodzić. Pewnie innego miała. Jak raz zbrzuchacił, a że tamten się doliczył, że sam nie mógł nic zmajstrować, bo wtedy na polowaniu był, to i mamy rozwód. -Przez baby to nie takie bitwy były.- Odezwał się pijaczyna. Znów aprobata rozniosła się echem przez targowisko. -Prawo wyraźnie mówiło o podziale majątku na pół.- oburzyła się żona grabarza. -Zabili, a dzieciaki w niewole poszły. I nikt za to nie odpowiada. Taka sprawiedliwość- W końcu kolejna dołączyła się do dyskusji. Gruba sprzedawczyni znana tam od lat jako stara Heyop pokręciła głową z niedowierzania. Żal jej było słuchać tych opowieści. Wiele w życiu widziała. Nie pochodziła stąd, to też jak obcą ją traktowali. Z początku próbowała się tam z kimś zaprzyjaźnić, ale im silniej chciała się wpasować, tym mocniej zostawała odrzucana przez grupę. Miejscowi gadali o niej, że dziwaczka i chyba coś z głową ma, bo taka smutna chodzi, a jak coś powie, to nie da się tego w ogóle zrozumieć. W końcu polubiła samotność. Któregoś dnia przygarnęła bezdomnego psa. Co prawda nie miał ucha i był ślepy na jedno oko, ale jak trzeba było wytropić trufle, to nie było lepszego w całej mieścinie. -A tam, nikogo mi nie szkoda. Wiedzieli, co będzie jak Loenków zaczną zaczepiać. Mje się wydaje, że to nawet specjalnie było. Gronady coraz silniejsze się stawało, kilka innych umów handlowych podpisali z Jeanami i im tak nie zależało bardzo na pokoju z Loenkami. Broń mają jakąś inna, czy coś, to się przestali ich bać. Po terytorium idą. Jak nic. Później te ziemie, co już podbiją znowu na handel pójdą. Zobaczyta. -Przestań głupoty gadać Moo, bo od tej gorzoły to całkiem rozum straciłeś. Jeanowie to setki ziem od tamtych terenów. – tłum zachichotał. -Ale ja ci mówię, Jeanowie biorą co chcą. A jak nie wezmę, to karzą komuś brać i od nich odkupują- oburzył się- Oni po ziemie idą. Maja nowego wodza, ambitny jest. Podobno najmądrzejszych ludzi zbiera koło siebie, żeby mu mówili co ma robić. -No to jaki on władca, że mu inni mówią, co ma robić.- Rozbrzmiał chóralny rechot i z oddali było słychać stukot szkła „A jaaaak! Zdrowie!”, ktoś krzyknął. -Coś czuję, że będą z tego kłopoty- Stara dziwaczka szepnęła na zdrowie ucho do psa. Mruknął. Rogate góry wiosną obfitowały w stada owiec, baranów i górskich kóz. Zaczynał się gorący okres dla pasterzy, a także handlarzy. Wszyscy zacierali ręce. Konie stały w stajniach wyczesane, podkute, gotowe do drogi, tylko czekały na towar. A miało być go sporo. Wiele plemion pytało o ich asortyment odkąd wybito doszczętnie Loenków. Nie mieli już praktycznie żadnej konkurencji na tym polu. Kupcy radowali się, tak jak i pasterze, którzy mogli pozwolić sobie na zwiększenie cen wyrobów. Mało kogo obchodziły wojska przeczesujące pobliskie obszary, kiedy można było zarobić takie pieniądze. Co prawda gdzieś szeptano, że nie ma się z czego cieszyć, skoro są coraz bliżej, ale to tylko gadanie głupich neurotyczek, co to nie mają lepszych rzeczy do roboty, jak siedzieć i całe dnie się martwić. Stara Heyop zaczynała kolejny wiklinowy kosz, gdy doszedł ją głos Moo. -Będziemy w poważnym niebezpieczeństwie. -Jak nie przestaniesz tyle pić, to twoja wątroba będzie w poważnym niebezpieczeństwie- rzucił mu sarkastycznie chłop sprzedający kozi ser. -Nawet jeśli, to zobacz w jakiej my jesteśmy pozycji. Otoczeni górami, komu by się tu chciało posyłać wojska? -Naprawdę jesteś taki głupi? Przecież w mgnieniu oka nas rozgromią. -Mamy wszystko co potrzeba. Nic nam nie brakuje. Duchy naszych ojców z nami. Już nie pamiętasz jak to nasi przodkowie wywalczyli sobie miano niezwyciężonych za szamana Bde E’wei. Niech no tylko postawią tę plugawą stopę na moich terenach, to im te giry powyrzynam w pień.- wymachiwał pięścią Ksawery. Znany był z wielkiego uwielbienia do mocnego trunku i ciężkiej ręki do dziatwy. Kiedy coś mu nie pasował, bardzo szybko dzieciaki mogły oberwać. Jego własny ojciec dawał mu ku temu przykład, mówiąc, że inaczej żadne nie będzie posłuszne. Szacunek zdobywa się przez siłę charakteru. A tego uczą w wojsku. Dlatego sam, kiedy tylko zaczęły wyrastać mu pierwsze kłębki włosów na twarzy, udał się po „charakter”. Nieomylność słów wypowiedzianych przez ojca, dawały swoje odzwierciedlenie w zachowaniu swoich dzieci. Wchodząc do sieni, gwizdało mu jedynie powietrze zwiastujące prędkie zaszywanie się wszystkich w swoich izbach. Nawet pies nie wychylił łba. -Będę się modlić za waszą mądrość. I żebym to jednak ja okazał się głupi.- zakończył Moo, pakując swoje towary. - A ty gdzie się wybierasz?- Ryknął na niego Ksawery. - Nie mam zamiaru modlić się za was, we własnej mogile.- Żegnajcie przyjaciele. - Tchórz!- usłyszał głos tłumu. I odszedł. Czasami budzi się w nocy, a wtedy wygląda przez okno. Zamyka oczy i wyobraża sobie, że za nim widzi szpiczaste góry. Wiatr niesie bolesne słowa minionych lat. Jeśli taka jest zapłata za kilka chwil oddechu więcej, niech będą mi cierniem po wieki. Zasypia z tą myślą, jak z najwierniejszą kochanką. Tęskni za starymi przyjaciółmi, dziękując jednocześnie za żonę, zdrowe dzieci, dobre życie. -Będę dobrze ich wspominał.

***

Plemię zalewają coraz to nowe wiadomości o zbliżających się nieprzyjaciołach. Wódz, ogłasza podróż poza tereny Quertonów, w celach „oszacowania zagrożenia”. Nie wraca. Wszyscy wiedzą, co to oznacza. - Będziemy walczyć za nasze żony, dzieci, honor naszych ojców oraz dobre imię plemienia!- wykrzykuje Loe, bliski przyjaciel Ksawerego. -Niech pożałują swoich czynów- rozszerzone nozdrza Ksawerego wydychają odór sfermentowanych owoców. Przekrwione oczy omal nie wychodzą na wierzch, a żyły na szyi przybierają niebezpiecznie na wyrazistości. -Nie pozwolimy by były im słodkie jabłka z naszych drzew.- dołącza się kolejny basowy głos. -Przyjaciele, wódz opuścił nas. Uciekł, jak ostatni szczur. Pokażmy najeźdźcom, że duch pradawnych, walecznych Quertonów wypełnia nasze serca. Ośmieszył plemię, ale my udowodnimy, co to znaczy być Quertonem. Do broni! Potrzeba każdego, kto jest w stanie utrzymać siekierę, albo chociaż sztylet.

Walczyli. Byli odważni. Pełni werwy. Nieprzyjaciele nie spodziewali się tak zaciekłych bitew. Nie można im odmówić bohaterstwa. Dużo krwi upłynęło nim wolno było mówić o zatamowaniu jej. Kobiety miały pełne ręce roboty. Chowały nimi mężów, zaraz po przewinięciu przyszłych wojowników, a później gnając co świt na pola, by, oprócz życia, dać siły do przetrwania. Tak mijały zbyt gorące lata, za zimne zimy, przeplatane okrutnie mokrymi jesieniami i nieurodzajnymi wiosnami. Nadszedł jednak upragniony czas, sprzyjający weselszym rozmowom. Gdzieniegdzie słychać było ciche podśpiewywanie przy rzece.

„Precz złym ogniem trawić sieć,

pająk utka nową Pod paprocią kryj się Cień Znowu wesel stał się dzień Noc przypadła sowom”

Echo wody niosło kilka zwrotek ludowej przyśpiewki. Chwilę później jakaś młoda kobieta zerwała się ze strachu, gdy na jej kolanach pojawiła się znienacka żaba. Mały, zielony płaz przyglądał jej się z zaciekawieniem. Kilka innych zachichotały w rękawy przemokniętych sukni. -A jeśli to jakiś przystojny książę? Chyba nie można przepuścić takiej okazji.- parsknęła najmłodsza z nich. Tęgawa blondynka rzuciła się na żabę. Spłoszone zwierzę próbowało znaleźć schronienie we włosach pozostałych dziewcząt. Zamęt rozpętał się na dobre. Jedne się śmiały, inne ganiały żabę, kolejne szukały pozostałych potencjalnych kandydatów na męża. Były i takie, co kryły się za drzewami.

Jeanom nadano oficjalnie miano potęgi, a zagrabione ziemie „ utraconymi darami”. Młodszym pokoleniom przekazywano legendę odnoszącą się do powstania ich wspaniałego rodu i tego w jaki sposób udało się odzyskać „dary”. Wśród skał mieszkała uboga para, która wkrótce miała na świat przyjąć upragnione dziecko. Pewnego dnia, kobieta wyszła nazbierać jagód. Trafiła na pole, którego nigdy wcześniej nie widziała. Było ogromne. Chodziła, zbierając jagoda po jagodzie. Przemierzała całe kilometry. W końcu była tak daleko od domu, że doszła na samiusieńki kraniec świata. Nie miała siły już wrócić. Siedziała na polu, jedząc jagody. Rozpętała się ogromna burza. Jako, że w pobliżu nie było gdzie się skryć, położyła się na ziemi prosząc jagodowe pole o schronienie. Jagody posłuchały brzemiennej kobiety, okrywając ją liśćmi. Jednak nie zdołały ochronić przed burzą. Piorun trafił prosto w jej czaszkę. Umarła samotnie. Dziecko jednak ocalało. Nocą jagody okrywały maleństwo by nie zmarzło, a za dnia karmiły je, by nabierało sił. Tak płynęły lata. W końcu młody chłopak podziękował jagodom za schronienie. Wyrżnął pole jagodowe, postanawiając zbudować na jego zgliszczach coś w rodzaju osady. Widząc te starania Bóg Piorunów zstąpił z niebios, by pomóc mu stawiać pierwsze chaty. Miało być to również zadośćuczynienie za zabitą matkę. W geście pojednania, młodzieniec obiecał, że ludzie o Nim nie zapomną. Napływali z każdej strony świata, zwiedzeni historią wspaniałego chłopca, błogosławionego przez Boga Piorunów. Plemię rozrastało się do wielkości wioski, później metropolii, aż na końcu wchłonęło w siebie większość terenów i wód, zowiąc się potęgą Jenów- od imienia władcy, pomazańca Boga Piorunów. Słysząc tę historię duma rozpierała pierś wszystkich dookoła. Wielki ród. Niezwyciężony. Wybrany. Jednak plemię ukryte pośród gór stawało się dokuczliwym elementem spokojnego życia obecnego hegemona Jenów. Jako, że nie lubił spraw niedokończonych, a ci ani nie chcieli iść na układ, ani zawiązać „sojuszu”, postanowił ostatecznie wysłać swojego najlepszego dowódcę Solnisa. Nigdy go nie rozczarował. Nazywał go człowiekiem od spraw beznadziejnych. Solnis wraz ze swoją armią wyruszył na górzyste tereny. Dowódca bardzo cenił sobie własnych żołnierzy. Kazał im więc otoczyć Quertonów, odcinając przy tym dostawy żywności. Powieści głoszą, że plemię postanowiło umrzeć śmiercią głodową, niż poddać się w niewolę Jenów. Tę piękną historię przytacza się współcześnie, mówiąc o odwadze, honorze oraz poświęceniu niewielkiego plemienia. Ci, którzy uważają, że ich praprzodkowie wywodzili się z Quertonów, często opowiadają jak wspaniałe były to poczynania. Podręczniki od historii wypełnione są imionami ówczesnych dowódców, którzy tak dzielnie walczyli o wolność. Wtedy to dzieci usadzone w szkolnych ławach słuchają uważnie, by nie uronić ani jednego słowa.

Słowa w języku wywodzącym się z kultury Jeanów. W zabytkowej szkole, będącej spuścizną jeanowskich architektów.

Chwała bohaterom.

 
 
 

Komentarze


Post: Blog2_Post
  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn

©2021 by Eklektyczny elektorat wielbicieli fantastyki i długich tytułów.. Stworzone przy pomocy Wix.com

bottom of page