Opowieść wysnuta z odbytu borsuka
- ryszewskaanitarysz
- 23 lis 2021
- 14 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 27 sty 2022
Warto wspomnieć na samym początku, że nigdy wcześniej, ani nigdy później nie przydarzyła mi się taka historia. Uciekłam od życia w miejsce jemu przeciwne. Tutaj każdy dzień przesycony jest monotonia i bezmyślnym powtarzaniem kilku czynności, niezbyt mądrych słów. Mówię dzień dobry, choć w ogóle tak nie myślę. Mówię do zobaczenia z nadzieją, że widzę tych ludzi ostatni raz. Z uśmiechem szepcze dobranoc, nie mające wielkich nadziei, że tak waśnie będzie. Ciemna, zimna, samotna, jak ten księżyc na niebie, który bezczelnie wdziera się zza zasłon. Najszczersze zdanie jakie ostatnio wypowiedziałam, było siarczyste “spierdalaj” do starego dupka, który trąbił za mną w korku. Też jestem spóźniona do chuja. Mieszkam w przydrożnym hotelu usytuowanym w jednej z opuszczonych ulic. Nie mam wyboru.
***
-Błagam nie mam się gdzie podziać. Jak teraz mnie wywalicie, to na bank jeden z tych ćpunów przyłoży mi nóż do gardła.
-Nie możesz u nas dłużej się zatrzymać. Nie prowadzę tutaj działalności na wynajem długoterminowy. - jego gruby głos rezonował na ogołoconych ścianach. Miał obrzydliwie kwaśny oddech. Kawa przepalana paczka ruskich papierosów widniała na jego zębach niczym znak towarowy. Nigdy nie był zbyt uprzejmy. Ale gdyby tak było, już dawno musiałby ogłosić upadłość. Od nowa zajmowałaby się małymi kradzieżami osiedlowych sklepów. Życie wiele razy dawało mu w kość. Ojciec heroinista prawie udusiłby jego matkę, gdyby sam nie znalazł kija bejsbolowego. Dostał za to kuratora. Matka przeżyła jeszcze kilka lat, pod jednym dachem z ojcem. “On się zmieni”- powtarzała. Krew rozbryzgała się po podłodze, gdy w szale strzelił jej w głowę. Chłopiec nie płakał na pogrzebie. Nie potrafił.
-Dajcie mi ostatni miesiąc. Coś ogarnę. Ostatni. Obiecuję... - Brzmi żałośnie. Gardzi sobą, za te wszystkie kłamstwa. Sama czasami zastanawia się, kiedy coś powie, co rozminie się z prawdą. Miesiąc temu miał być ostatni, ale teraz już miała plan. Poukłada swoje życie i wróci do normalności. Znowu będzie spotykać się z przyjaciółmi, umawiać na randki, gotować na święta i wyprowadzać psa na spacer. Będzie jak dawniej. Da sobie druga szansę.
-Ile jeszcze czasu będziesz się ze mną bawiła w kotka i myszkę? Przyjaźnimy się, ale każda przyjaźń ma swoją cenę. Ty bierzesz u mnie na krechę.
- Wiem, przepraszam cię za wszystko. Oddam forsę. Jak tylko mój plan wypali. - W ogóle się nie przyjaźnimy, grubasie, powiedziała w myślach. Dobrze wie, że ma na niego takie rzeczy, że gdyby poszła z tym na policję w życiu by go nie wypuścili z pierdla. Ostatnim razem, adwokaci ledwo wybronili jego “niewinne interesy”.
- To też już słyszałem. Dobra, mam dużo roboty na głowie. Jak minie pierwszy, te szmaty będą latać jak twój stary po dopalaczach. A teraz wynoś mi się stąd. - Ręką wskazał drzwi, znajdujące się naprzeciw jego kanapy. Wychodząc spojrzała za siebie, rzucając:
- Nie pożałujesz.
Ta rozmowa odbyła się jakiś rok temu. Było oczywiście wiele innych tego rodzaju, ale tę jako pierwszą przywołała w pamięci, zanurzając się w światła lichej recepcji. - No nie wierze. O tej porze? Teraz wiem, że to nie plotki o końcu świata.- Starszawa kobieta za ladą właśnie nakładała sobie drugą warstwę lakieru. Tej suki też nie lubię. A ten czerwony jedynie uwydatnia każdą zmarszczkę na dłoniach. W pewnym wieku powinno dać sobie spokój z takimi kolorami. Utlenione włosy, ścięte do połowy twarzy wyglądają jak hełm kosmiczny. Mogłaby wrócić na swoją planetę. Jakieś dwie panie spojrzały na chwilę w stronę drzwi, ale nie widząc, żadnej sensacji, kontynuowały rozmowę.
-Klucze.- Nie miała ochoty wdawać się w koleżeńskie pogawędki. Podeszła do lady, przysłuchując się jednemu z ostatnich odcinków Gotowych na wszystko. Klara grzebała w szufladzie, szukając właściwego klucza. -Wiesz, że kiedyś twój dzień, będzie tutaj twoim ostatnim, nie?
-Twoim też, jak się nie zamkniesz.
Recepcjonistka rzuciła znalezisko na ladę, przy okazji odprowadzając ją pogardliwym wzrokiem. Kiedy wspinała się po schodach, zauważyła, że czarny płaszcz, sięgający prawie ziemi jest ubrudzony bardziej niż zwykle. Kilka liści przyczepiło się do niego. Traperowate buty plamiły wykładziny czymś przypominającym glinę.
-Widzę cię tu zaraz z mopem łajzo.
W odpowiedzi na to, pokazała środkowego palca, znikając z pola widzenia. Jej kroki rozchodziły się po całym piętrze. W powietrzu było czuć wilgoć i odór papierosowego dymu. Ominęła jedną kupe rzygowin, by zaraz wdepnąć w drugą. Siarczyście przeklinając weszła do ostatniego pokoju na pierwszym piętrze. Nie był ogromny. Ale miała tam przestrzeń dla siebie, by móc poukładać myśli, zebrane z całego dnia. Minęło chyba około dwóch lat, jak się tu przeprowadziła. Wcześniejsze życie wydawało się snem. Ledwo mogła je sobie teraz przypomnieć. Jej umysł schował gdzieś fragmenty wspomnień, wyciągając je na wierzch w najmniej oczekiwanym momencie. Jedno zdjęcie jest namacalnym dowodem, że to wszystko działo się naprawdę. Leżało przykryte stertą książek, które przywlekała za sobą przy każdej przeprowadzce. Wiele razy miała rozpocząć nowy, świeży rozdział w swoim życiu. W końcu wyszłaby z tego książka o wszystkich jej porażkach życiowych. Może jakbym je wydała, to miałabym chociaż za co żyć. Usiadła na krześle, wpatrując się w kamienice obok. Naprzeciwko jej okien mieszkało stare małżeństwo. Często się kłócili. Widziała takie sceny nie jeden raz. Inni aktorzy, ale te same dramaty. Alkoholizm męża, utrata pracy, alkoholizm żony, brak pieniędzy i na koniec gorycz wypływająca z ust, jak ropa z ciągle rozdrapywanej rany, o utaconej młodości… Długie milczące dni to proces przeprosin, po których każdy udaje, że nic się nie stało. Tylko strach przed samotnością jest w stanie przeważyć nad ciężarem argumentów, by żyć osobno. Kiedy tak mimowolnie przesuwała kubek z jednego miejsca stołu na drugi, przyszła jej na myśl jeszcze jedna rzecz. Jeśli zaczęliby układać swoje życie na nowo, musieliby wziąć odpowiedzialność za każdą porażkę, jaką od tej chwili poniosą. Skonfrontować się z rzeczywistością i tym, że być może obwiniają za błędy nie tę osobę, co powinni. Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk sms.
Zadzwoń do mnie jak będziesz mogła.
L
Nie mogła. A przynajmniej nie teraz. Nie zdążyła zastanowić się nad tym, co dzisiaj ma powiedzieć. Co jakiś czas dokładnie te same pytania. Kiedy wrócisz? Jak długo chcesz jeszcze skazywać siebie na banicję? Nie tylko tobie jest ciężko, wiesz? Poszła nalać do wanny wody. Luźno opadające włosy przysłoniły pożółkłą ciecz sącząca się z kranu. Zbłąkane krople osiadły na pasemkach, a tani olejek do kąpieli wypełnij wilgotne powietrze. Czemu nie wracasz tak długo? O, to urocze, że tak za mną tęsknicie. Obiecuję wam, że ja za wami bardziej. Będę tak szybko jak tylko się da. Powiedz prawdę, nawet najgorszą. Pomożemy ci. Mówię prawdę, muszę pozałatwiać kilka spraw. Nie musicie sobie tym zawracać głowy. Przecież co trochę się słyszymy. Słuchaj, jeśli dzisiaj nie powiesz, kiedy wrócisz, dzwonimy do ciebie ostatni raz. Właśnie o to chodzi. Zostawcie mnie. Znienawidźcie za to, co wam zrobiła. Jaka jestem. Żyjcie normalnie, bez mojego udziału. Będzie wam lepiej beze mnie. To że odbieram te telefony, to tylko moja samolubna potrzeba usłyszenia waszego głosu. Nie zasługuje na cierpliwość jaka mi ofiarujecie. Ledwo zauważyła, że woda już dawno się wylewa na podłogę. Chciała ich szczęścia, a przynosiła jedynie rozczarowanie. Nie mam pojęcia czemu to robią. Ten dialog, rozgrywający się w głowie, będzie miał za parę godzin odzwierciedlenie w rzeczywistości. Złamie się i oddzwoni. Będzie kłamać. Jak zawsze… Jak zawsze obieca, że będzie przy nich. Że już niedługo. Pojadą gdzieś razem… wynagrodzi im wszystko. Położyła nagie ciało w wannie. Wdech. Zanurzyła się głębiej, ściskając oczy najmocniej jak potrafi. Musi kłamać. Ciepła aura zaczęła mrowić w poszczególne części stóp. Dla ich dobra. Miała dziurawe buty, więc bardzo często przepuszczały wodę. W zimniejsze dni powodowało to bolesne odmrożenia, dające się we znaki właśnie w takich momentach. Wydech. Podniosła się na wysokości brody. Przetarła ocz, rozmazujac przy tym tusz. Nie ma siły na rozmowę. Chciała ich słuchać. Mogłaby płynąć na melodii ich głosów i dać się w niej zatopić. Tak jak teraz czułaby ciepło szeptu, rozchodzące się po całym ciele, wlewając się wewnątrz jej umysłu. Przyszło jej do głowy, że powinno być jednak odwrotnie. To ona będzie duchem, mogącym obserwować ich poranną rutynę, zaglądać przez ramię, gdy oglądają film i przy zgaszonym świetle czuwać nad ich spokojnym snem. Być blisko, jednocześnie nie narażając ich na swoją obecność. To chyba najtrudniejsza rzecz w całej jej egzystencji. Świat rzeczywisty przerastał na każdej płaszczyźnie. Nie miała pojęcia jak ludzie to robią, że potrafią czerpać satysfakcję z tej marnej egzystencji. Budzisz się, idziesz do pracy, gdzie czeka wiele rozczarowań, później przychodzisz do dom, dowiadując się, że jesteś jeszcze bardziej niedoskonały niż myślałeś, a w tle toczy się wojna o wszystko. O życie, o prawa, o wolność, o awans, o pieniądze, o szacunek, o ego i w końcu o sens własnej egzystencji. By go odnaleźć, bądź nie zgubić. By utrzymać to kruche stworzenie przy sobie, gdy najgorsze ma nadejść. Przypomina to maleńki odłamek skorupki, który wpadnie do białka. Kruchy, wyślizgujący się przy pierwszej okazji. Kiedy wrócisz? No właśnie, kiedy ona wróci… Pokłada wszelkie siły, by znowu odnaleźć swoje miejsce w świecie. Jest ogromny, a ona taka mała. Nieistotna w większym kontekście. Nie byłaby nawet plamką.
***
-Idiota!!!- krzyknęła za czarnym volvo. Pogoda ewidentnie nie działała na korzyść przechodniów. Przyjdzie do pracy nie dość, że spóźniona, to i brudna. Co prawda nie spodziewała się pochwał dzisiejszej stylizacji. Sprana bluza, czarne stare spodnie i znoszone buty raczej nie zasługują na jakieś specjalne miejsce w domu mody. Jednak prowokowanie kolejnych komentarzy pod jej adresem, to ryzykowny pomysł. Współpracownicy nie bardzo lubili spędzać z nią przerwy. Nie dziwiła się im. Niewiele mówiła o sobie, nie wypowiadała się na temat ostatniego odcinka Gotowych na wszystko, nie miała w planach wakacji w egzotycznych krajach. Oni też nie, ale udawali. Ostentacyjnie deklarowali, że od jutra rzucą tę robotę. Bez nich ta firma dawno by upadła. Liche pieniądze. Właściwie to zmarnowali tu kilka najlepszych lat życia (stała śpiewka w każdym kontekście) i swój cały potencjał. Proponowali im lepsze stanowiska, ale mieli inne wizje obecnej pracy, więc tylko dlatego zostali. -No, ale od jutra na chorobowe. Nie zobaczycie mnie tak szybko. Jedynie jak przyjdę wręczyć wypowiedzenie. Ciekawe, kto wtedy ogarnie ten cały bajzel. Będzie błagał, żebym został.- słyszała, przechodząc koło stolika przy drzwiach.
Codziennie ta sama tyrada. Współpracownicy niekompetentni, a szef dupek. Kiedyś była jak oni. Ale teraz wie, że ta gadanina, to masturbowanie się do obrazu idealnej wizji siebie. Mogła im tylko współczuć. Nawet nie są świadomi jak żałosne i rozpaczliwe są ich próby podbudowania własnego ego. Złapała papierowy kubek z kawą, kierując wzrok na miejsce, w którym zawsze siada.
-4,50 złotko, masz mętny wzrok.- zauważyła kucharka, będąca jednocześnie, baristką, kasjerką i czasami kelnerką.
-W takim razie, to będzie sprawdzian dla twojej kawy. Za pół godziny mam spotkanie i musi być ostry jak brzytwa, bo inaczej mnie tak zjedzą.- Te comiesięczne zebrania były prawdziwym wrzodem na dupie, ale trzeba było je odbębnić, jeśli chciała utrzymać robotę. Jedna podstawowa zasada: nie być najlepszą, ani najgorszą. Wtopić się.
-To kawa, a nie eliksir. - Odpowiedziała, zbierając drobniaki z lady.
-Szkoda, dorzucę jeszcze guzik ze starych dżinsów. Zrobimy jakiś deal?- Zaśmiała się krótko i siorbnęła gorący płyn, parząc przy tym gardło. Skrzywiła się. Potarła gardło, na którym widniały blade siniaki. Starsza kobieta od razu zauważyła kilka z nich, posyłając smutne spojrzenie. Tfedea pochwyciła wzrok, ale natychmiast spuściła oczy, wlepiając je w pożółkłą posadzkę.
-Niebezpieczna dzielnica…- Chciała jakoś sprostować sytuację, jednak tłumaczenie wydawało się jeszcze gorsze. Odchodziła na swoje miejsce, kiedy tamta zawołała za nią:
-Przyjdź do Giopqrii w następny weekend. Mamy lokalny wernisaż, dla miejscowych beztalenci. Może chciałabyś popatrzeć na przeciętne prace, bardzo zwykłych ludzi?- Nigdy tam nie była, co nie znaczy, że nie słyszała o tym miejscu. Raczej niezbyt pochlebne komentarze pojawiały się na ulicach, gdy ludzie mijali stary budynek. Powstał w czasach wojny, służąc jako siedziba najeźdźców, a później przekształcono go w piekarnię, która bardzo szybko została zlikwidowana, gdyż właściciel okazał się przemytnikiem kokainy. W następnych latach pełnił funkcję klubu- jak można się już domyślić, z tym też wiązało się kilka gorących afer z udziałem prostytutek, narkotyków i hazardu. Władze miasta próbowały odczarować złą aurę tej przecznicy, więc na miejscu byłego klubu, postanowiono zrobić coś w rodzaju “przestrzeni dla artystów”. Właściwie jakiej innej grupie społecznej byłyby bliższe narkotyki, alkohol i prostytutki, rzuciła w myślach sarkastycznie. Nie było to prawdą, ale ją akurat rozbawiło. Są przecież jeszcze politycy i mafie.
-O której?
-20.00 widzimy się pod lokalem.
-Żeby to szlak jasny strzelił - krzyczała do drzwi, próbując nerwowo włożyć klucz w zamek, by je zamknąć. Była już srogo spóźniona. Wysłała SMS, gorączkowo przepraszając za wszystko. Dlaczego taka jestem? Może matka miała trudny poród i tak naprawdę mój mózg jest zdeformowany? Albo może kiedy miałam dwa latka za szybko wbiegłam w ścianę, chcąc zdążyć na pociąg na peronie 9 i ¾ ? Albo po prostu mam pamięć gupików i reinkarnując się w człowieka zdolności poznawcze zostały na tym samym poziomie? W głębokim zamyśleniu minęła recepcjonistkę, krzyczącą na klienta, który w ostatniej chwili odwołał rezerwację. Rzuciła klucz na blat, stapiając się z tłumem narkomanów, przypominających te wszystkie tandetne reprezentację wampirów z seriali dla nastolatków. Jedna ich dramat był prawdziwy. Bladość była objawem choroby, wyniszczającej organizm. Pusty wzrok wędrował po twarzach towarzyszy niedoli, nie rozpoznając ich praktycznie w ogóle. Ledwo pamiętał, jak sam wyglądał. Co lubi. Co właściwie czuje i jak to się nazywa. Chodząca samozagłada, zebrana w jednym wycinku miasta. Tfedea mimo, że co wieczór przechodziła obok nich, nie mogła oderwać oczu, od tego co się z nimi dzieje. Wyrywali sobie strzykawki, wtłaczając w udręczone ciało więcej płynnej destrukcji, by, o ironio, poczuć się choć odrobinę lepiej. Niszczyć, by doznać ulgi. Brać, by nie pragnąc tak rozpaczliwie śmierci. Zmniejszyć ból. Było coś jeszcze. Oprócz ulgi, widniała na ich twarzach pogarda wobec siebie. Obrzydzenie. Przeświadczenie, że zasługują na najgorsze.
Minęła dwie przecznicę. Oślepił ją neon baru mlecznego. Zaraz za nim znajdowała się dobrze znana piekarnia- mieli najlepsze pączki z nadzieniem jagodowym. Przychodziła tutaj co kilka weekendów, w nagrodę za ciężką pracę. Uliczne latarnie nie sięgały światłem tam, gdzie zmierzała. Musiała wytężyć zmysły, gdyż parasol z balkonów nad głową, szczelnie odcinał naturalny blask nieba. Powinna być za dwie minuty na miejscu. Zza zakrętu niespiesznie wynurzał się starogotycki budynek. Zdobiły go kolumny przedzielające witrażowe okna. Można było go na pierwszy rzut oka pomylić z kościołem, gdyby nie charakterystycznie zdobione wejście. Paszcza aligatora, trzymającego w zbyt krótkich łapkach balony, a na nich widniał napis “Wieczorek surrealizmu”. Nawet nie spodziewała się, że Yew interesuje się sztuką. Właściwie to mało kreatywna nazwa, jak na taką dziedzinę malarstwa. Czy te drzwi, zawsze były w kształcie paszczy aligatora? Na chwilę przystanęła przed nimi czując dziwnie wilgotne ciepło. Ściany w środku były istotnie miękkie, pokryte lepką warstwą jakiejś cieczy, przypominającą ślinę.
Cholera, potrafią jednak zadbać o efekty specjalne, nie ma co. Zagwizdała w myślach. Wernisaż przeciętnych ludzi? Trudno oprzeć się wrażeniu, że nie do końca to była prawda.
Napije się Pani?- wpadła na kelnera z taca. Wygląda to bardziej jak jakiś bal, a nie wernisaż. Wszyscy bardzo elegancko ubrani, aż zalał ja gorący rumieniec, gdy spojrzała na siebie. Zwykła czarna sukienka ciasno opinalo jej ciało. Adekwatnie do sytuacji- gdyby tylko okazało się to speluna z tanimi drinkami.
Na razie dziękuję.- Próbowała wyłowić rysy twarzy, które ją szczególnie interesowały.
Światła przyćmionych lamp przyjemnie oświetlały pomieszczenie. Było tam mnóstwo ludzi, wcale nie zwyczajnych. Muzyka przedzierała się przez gwar rozmów. Nagłe wybuchy śmiechu, co chwila docierały do jej uszu. Weszła na kolejną salkę, gdzie tłok wydawał się mniejszy. Na wprost wejścia umieszczono obraz. Widniała na nim kobieta z materiałem owiniętym na wysokości oczu. Stała na jednej nodze na kole. Zielona suknia powiewała subtelnie na jej ciele. Całość obrazu przypomniała kartę do gry. Na bokach można było odczytać napis “ LA ROUE DE FORTUNE”. Jedną ręką wskazywała coś na wprost siebie. Tferna spojrzała w tamtą stronę lecz nic nie dostrzegła. Znudzona, przeszła do kolejnych. Były w podobnej stylistyce. Ponieważ nie mogła uznać się za konesera sztuki z trudem odnajdywała sens. Znów wyszła na główną salę. Teraz powietrze zdawało się nieco cięższe. Przydymione jakimiś kadzidłami. Na środku zapanowało poruszenie, więc podeszła w tę stronę. Na środku ktoś zrobił ognisko. Mimo osobliwego zjawiska, jakoś nikt nie wydawał się poruszony. Tak jakby to było wpisane w część wydarzenia. Nie była na wielu wernisażach, ale mogłaby przysiąc, że nikt tam nie wznieca ognia. Od nowa rozpoczęła poszukiwanie Yew. Chciała zapytać się, o co w tym wszystkim chodzi. Jednak po chwili zorientowała się, że nie jest w stanie tego zrobić, ponieważ nikt nie posiada twarzy. Mrugnęła. Nie możliwe. Próbowała wyostrzyć wzrok, ale to na nic. Naprawdę nikt jej nie miał. Jej oddech stał się głębszy. To sen. To na pewno zły sen. Mimo silnego szczypania, nic się nie zmieniło oprócz jej ramienia, na którym pojawiło się kilka nowych siniaków. Odwróciła się i już miała wyjść, gdy usłyszała głos zza pleców.
Wybiera się Pani gdzieś? - Kelner znowu podsunął tacę z drinkami.- Jeśli Pani nie wypije, to zostanie tu na zawsze.- Oznajmił lekko się uśmiechając. Rozejrzała się.
To trucizna?-upewniła się.
Nic bardziej szkodliwego od Pani narracji, którą toczy w głowie. Nie bardziej szkodliwe od fałszywych przyjaciół i nie bardziej szkodliwe od tego, ci biorą te dzieciaki na ulicach. To Pani wystarczy?
My się znamy?- zmarszczyła czoło. Dziwaczność sytuacji nie pozwalała jej na głębsze analizowanie całego zdarzenia. Może wtedy ujrzałaby, że każda postać zwróciła się w ich stronę. Że światła ze wszystkich stron przyciemniały, a tylko drobne punkty koncentrowały się na ich dwójce.
Ja ciebie tak, ty mnie nie. A przynajmniej nie byliśmy sobie bezpośrednio przedstawieni… hm… Kojarzysz może Boską Komedię? Albo Eneidę?- Na te słowa zrobiła się blada i wyszeptała:
Jesteś Diabłem? - Zmarszczył brwi, a później serdecznie się roześmiał.
Nieeee, złotko, masz za bujną wyobraźnię, Katabaza, miło mi.- Ucałował jej dłoń.
Bardzo mi miło. Jednak Pana imię w zasadzie nic mi nie mówi.- Nie rozumiała skąd ich rozmowa przeszła na przyjacielską pogawędkę.
Jestem wędrówką w zaświaty.- Odłożył tacę na stół i usiadł na krześle. Dałaby sobie rękę uciąć, że nie stały tutaj te rzeczy. Nie kojarzyła żadnych stołów, ani krzeseł w tym pomieszczeniu. Musi się stąd szybko wydostać.
Chyba wędrowcem.- poprawiła. Na te słowa pokręcił przecząco głową.
Wędrówką.
Nie można być... czymś takim.- Skąd w niej zapał do takiej dyskusji, gość jest chory, a ona sobie tutaj siedzi jak gdyby nigdy nic. Zaraz ktoś się tu rzuci z nożem. Nagle w jej głowie zaświtał scenariusz. Musiał ktoś ją naćpać, zanim tu weszła. Dlatego to wszystko jest takie dziwaczne. Możliwe, że za godzinę już z niej wszystko zejdzie. A jak nie to zgłosi się do szpitala. Jeśli ujdzie z życiem. Bo jak nie, to przyjmą ją jedynie do prosektorium.
No tak, o wiele sensowniej być jedyną i niepowtarzalną istotą, zdolną do nazywania rzeczy, otaczania się nimi, a później bycia z tego powodu nieszczęśliwymi. Jesteście jedyną znaną mi rasą, wymyślającą sobie imiona, później jednak przydzielającą liczby, a później skarżąca się, że traktują was w urzędach przedmiotowo, które nota bene sami wymyśliliście, by żyło się łatwiej. A na deser- żadne stworzenie nie jest tak nieszczęśliwe jak wy. Czyli to już jest spójne i logiczne, ale jak ja stwierdziłem, że jestem wędrówką, czymś umieszczonym w czasie (fragmentem czasu)to nagle twój mózg się ożywił i stwierdził, że to mnie dopadła psychoza, hm? - ten komentarz, jak i cała sytuacja, wyprowadziła ją z równowagi. Nie przyszła tu słuchać filozoficznych kazań jakiegoś sekciarskiego zboczeńca. To pewnie jakiś psychopata. Naćpał ją, a później wywiezie gdzieś do lasu, gdzie poćwiartuje jej ciało. Wygląda na to, że jeszcze chwile musi pociągnać ten dialog, by obmyślić plan ucieczki z tego miejsca. Czemu oni wszyscy się gapią?
Hymmm… to bardzo inspirujące co mówisz. Niewykluczone, że w tym może znajdować się odrobina racji. Chyba jednak zbyt mało wiem o świcie, by móc całościowo wypowiadać się o racjonalności, a w tym przypadku jego braku.- Prawdopodobnie nie była mistrzem dyplomacji, ale choć na chwilę pojawił się cień… zainteresowania z jego? Pochylił się na krześle, patrząc prosto w oczy:
Nie pieprz. Wiem o czym myślisz. Nie jestem psychopatą. Natomiast ty jesteś niedowiarkiem. Jednak to mało istotny szczegół. Masz rację, może nie stanowisz najistotniejszego elementu wszechświata… chyba, że ktoś by ci zaproponował ciekawą pracę…- Spojrzał na nią z ukosa. Coś błysnęło w jego oku. Okazało się to złotą monetą.- Mam dla ciebie propozycję.- Wygrzebał ją sobie, obracając teraz nonszalancko w palcach.
Obecnie posiadam pracę. Widzi Pan, gdybym wiedziała, że idę na rozmowę kwalifikacyjną może inaczej bym się ubrała. Tak czy inaczej miłego wieczoru.- Odwróciła się tyłem do rozmówcy, modląc się, by pozwolił jej się oddalić. Tłum zasłonił drogę. Nic z tego.
Dokąd ci tak śpieszno, przecież nikt na ciebie nie czeka. Czy się mylę?- odpalił teraz cygaro, a na stoliku leżała szklanka z whiskey. - No chyba, że jeden z tych twoich heroinistów, czyhających pod hotelem. W sekrecie ci powiem- dodał szeptem- Chcą tylko twojej kasy.
Tak, czy inaczej, muszę już lecieć. Jutro mam dużo rzeczy do zrobienia.
Dobrze, idź. Gnaj do swojego pokoiku, zaszyj się tam. Zrób sobie kąpiel, być może za długą, ale kto by cię tam z tego rozgrzeszał… Nikt. No właśnie. Samotność ma wiele zalet. Nieprawdaż? Długa kąpiel to luksus, nie dla tych, którzy są tak potrzebni swoim bliskim. A właśnie, jak tam mąż i dzieci?- Wyszczerzył do niej kły- Nie orientujesz się, prawda? Gdyby nie zdjęcie, już dawno ich twarze zostałyby rozmyte. Zupełnie jak te tutaj. Jak myślisz? Często o tobie śnią? Czy jeszcze liczą, że kiedykolwiek Cię zobaczą? - Nie była w stanie skomentować jego słów. Za bardzo ją bolały. Mówił prawdę. Mimo wszystko nie chciała jej słyszeć na własne uszy. Nieraz wieczorami oskarżała się o bycie złym człowiekiem. O okrucieństwo wobec własnych dzieci i męża. Kochali ją. Ale czy sama miłość wystarczy by kiedyś mogli zrozumieć jej postępowanie?
No właśnie Tfedeo. Czy nie za dużo wymagasz od swoich bliskich? Nie mogą przeżyć po tobie żałoby, ale nie liczą już tak bardzo, że wrócisz. Twój egoizm obarcza ich dodatkowym, nikomu niepotrzebnym cierpieniem. A czy życie nie jest wystarczająco trudne i bez tego?
W takim razie, co proponujesz?- jej usta ledwo się poruszały. Mgliście patrzyła przed siebie. Zalewało ją nowe uczucie. Bezradność wobec siebie i tego co się dzieje. Jakby świat grał w takt muzyki, do której nie ma nut. Rozumiała, że ta rozmowa jakimś cudem jest prawdziwa. Nie śni. Rozmawia z tym kimś, który wie, jak wygląda jej życie i myśli. Przestało ją to niepokoić, a stała się zobojętniała. Nie ma sensu walczyć. Nie ma o co.
Chciałbym abyś zajęła moje miejsce. Była drogą w zaświaty. Powoli ci się to udaje.
Przecież nic nie zrobiłam.- zmarszczyła brwi.
“Porzućcie wszelką nadzieję, wy którzy wchodzicie”.
A co dalej?
Przejmij ich.- wskazał na ludzi bez twarzy. Na stole znowu leżały szklanki z drinkami, jak ówcześnie myślała o nich.- Weź.
Co się wtedy stanie?
Będziesz im wędrówką. Katabazą. Pij.
I wypiła.
Nie zdarzyło się to nigdy wcześniej, ani nigdy później. Ujrzała twarze wszystkich, jakby były jej własną. Moje lustra, pomyślała. Ja i inni, jesteśmy wszyscy tacy sami. Powędrowali.
Ukazał jasne, duchem natchnął śmiałem,
Po czym wprowadził w głębin tajemnice.




Komentarze