dom osobliwości
- ryszewskaanitarysz
- 8 lut 2022
- 18 minut(y) czytania
Niewątpliwie jednym z plusów posiadania starego domu jest jego urokliwe położenie, a także piękne zdobienia, których teraz tak mało widać na nowych budynkach. Wybierając tę działkę, Pani Niewielelżejsza kierowała się bujną roślinnością ogrodu, natomiast Pan Niewielelekki odległością od swojego najlepszego przyjaciela oraz użytkowym strychem. Ich marzenie o własnym miejscu, ziściło się po wielu latach ciężkiej pracy i ogromie wyrzeczeń. Jak zwykle wszystko układało się idealnie dopóki agent nieruchomości nie wręczył im kluczy, mówiąc w drzwiach “To słuszna decyzja”. Szybkim krokiem minął córkę nowych właścicieli domu. Spojrzała na niego, gdy odjeżdżał. Piwne oczy czujnie lustrowały okolicę. Sąsiedztwo z naprzeciwka było w posiadaniu flaminga ogrodowego, który mógłby potencjalnie być jej koniem w zabawie. Ci obok, mieli duży basen. Akurat ma kółko i dmuchane rękawki. Co prawda, dzisiaj jest za zimno na moczenie się w wodzie, ale kto wie, jaką pogodę przyniesie kolejny dzień. Dwa domy dalej, wypatrzyła chłopca, wyglądający na takiego, co mógłby być towarzyszem zabaw. Ma trochę dziwnie rozstawione oczy, ale najwyżej będą bawić się szukanie na ślepo.
-Wejdź do środka Czkawko, bo znowu przeziębisz gardło.- Jeszcze raz spojrzała na swoją nową okolicę i zatopiła się w ciemności długiego korytarza. Słońce jakby na znak rozłąki, samo przestało przeglądać się w oknach.
Dwa lata później na tym samym podwórku, przy tych samych drzwiach, stał pan Moczywęzeł Niewielelekki. Niestety tym razem pogoda poskąpiła słońca. Zamiast tego panował ukrop, dokładnie taki, jaki panuje, gdy lada chwila ma nadejść burza. Z pobliskich krzaków najpierw pojedynczo, później już gromadnie wyłaniały się komary. Zapach spoconych ciał zachęcał je do ryzykowania śmiercią, by zaznać odrobiny przyjemności. Miały dużo szczęścia, gdyż akurat fragment mokrych pleców wypływał spod spodenek oraz koszulki panu Moczywęzłowi. Mało tego, można je uznać za prawdziwe farciary, ponieważ miał zajęte ręce, więc tylko kręcił się na boki i machał nimi co trochę w powietrzu, chybiając celu. Praca w takich warunkach nie należała do najłatwiejszych, a także najprzyjemniejszych. Niestety, musiał się tego dnia wywiązać z wcześniej złożonej obietnicy. Już dawno powinien wziąć się za naprawę drzwi, ale trudno było znaleźć na to czas. Codziennie chodziło do pracy, która znajdowała się dwie przecznice stąd. Ogólnie, to był zakład państwowy, co oznaczało tyle, że siedział na zapleczu i grał z kolegami w karty. Chyba nigdy nie miał lepszej roboty. Cichostąpa nie orientowała się, co tak naprawdę robi mąż. Ale nie ma też co się oszukiwać. Po prostu nie obchodziło ją to. Dopóki przynosi pieniądze do domu, nie ma zamiaru wtrącać się w jego sprawy. Powtarzała wszystkim na około. Za każdym razem, gdy spotykała się ze swoimi koleżankami na popołudniową kawę narzekały na los kury domowej oraz pijackich zapędów ich mężów. Pani Niewielelżejsza dumnie unosiła głowę, wygłaszając [patrz zdanie cztery akapity wcześniej], omiatając wzrokiem swoje towarzystwo. Doprawdy nie wiedziała, skąd taka duża uległość emocjonalna wobec nic nieznaczących sytuacji. Przecież to tylko mąż. Jak się zapije to jeszcze lepiej. Renta przynajmniej będzie. Nie jest typem materialistki. Co to, to nie. Po prostu rzadko bywa sentymentalna i nad wyraz uczuciowa. Te dwie rzeczy tylko utrudniają funkcjonowanie. Nie wynika z nich nic praktycznego. Jej ojciec ją tego nauczył. Miał dość prostą filozofię: zastanowić się co chcę osiągnąć, zastanowić się, jak to osiągnąć, wykonywać wszystkie te zadania, aż do ujrzenia rezultatu. Początkowo było to ukończenie studiów, później znalezienie pracy i męża, założenie rodziny i jest właśnie w tym miejscu, gdzie ostatni jej cel to święty spokój. Stara się usilnie nie denerwować, dlatego unika tematu swojego męża oraz Czkawki. Jej córka to jakiś odrębny temat. Ma wrażenie, że coś z tą dziewczyną jest nie tak. Na przykład ostatnio. Chodziła od sąsiada do sąsiada, opowiadając jakieś zmyślone historie. Że w jej kapeluszu ukrywa się smok, który wielkością i kolorem przypomina groszek. Takie rzeczy jeszcze przejdą, ale to co dzieje się dalej przechodzi ludzkie pojęcie. Ten smok z kapelusza żywi się ciastem marchewkowym z truskawkowa galaretka, dlatego kazała sąsiadce natychmiast upiec je, mówiąc, że jeśli tego nie zrobi, to smok zje nas wszystkich. Swojemu koledze wmówiła, że ma szklankę, zrobiona ze wszystkich szkieł świata. Kiedy promienie słońca zaczną odbijać się od niej, to zobaczy każdego człowieka, przeglądającego się aktualnie w lustrze. Beznóg na początku nie dowierzał jej opowiadaniom, później miał już problem z oceną tego, co mówi. Czkawką miała coś w sobie. Coś niepokojącego. Coś co sugerowało by za żadne skarby nie słuchać tych opowieści. Że są to kompletne bzdury. A jednak, syrenia pieśń z czasem nabierała mocy. Jedni nazywają to darem przekonywania, inni choroba, a jeszcze inni, że to czysta szarlataneria. Można było się zastanawiać godzinami, co ta mała główka ma w zanadrzu. Jednak należy ostrzec. Próżny wysiłek. Nigdy nie jest to, czego człowiek mógłby się spodziewać. Dajcie tu tego, co powiedział, że widział już wszystko, by mógł od nowa napawać się uczuciem zaskoczenia. Dajcie egzorcystę, który powie, że dla każdego jest nadzieja, aby sam mógł się przekonać o rzeczach nieodwracalnych. Pani Niewielelżejsza często powtarzała, że ona nie urodziła dziecka, ona otworzyła jakąś puszkę Pandory. Wśród znajomych ten komentarz za każdym razem wywoływał salwę śmiechu. Tylko nikt nie wie, że matka Czakwki, mówi zupełnie poważnie. Nie ufa temu, co wszyscy w niej widzą. Za każdym razem kiedy rozmawia z nią, ma wrażenie ucisku w klatce piersiowej. Pewnie nikomu się nie przyzna, co tak naprawdę czuje do córki. Strach. Niechęć. Żal, że nie jest normalnym dzieckiem. Nie wie do końca do kogo ma pretensje. Do siebie, do męża, do córki, czy może do niesprawiedliwości, która rządzi światem. - Tego nie da się zrobić tak jak ona by chciała.- mówił do siebie Pan Moczywęzeł. Machnął ręką, tym razem koło ucha. Stare drzwi skrzypiały ilekroć ktoś wchodził, bądź wychodził. Zdarzało się nieraz, że podczas jesiennej pogody, już wieczorową porą, drzwi wydawały z siebie dźwięki, jak gdyby miały wypaść z zawiasów. Oliwienie nic nie dawało. Cichostąpa upierała się jednak, by drzwi zostały, ponieważ nadają, jak to ona ma w zwyczaju mówić, niebywały urok temu domostwu. Czuł się bezradny wobec argumentów jakie wysuwała żona, więc zgodził się na naprawę drzwi. Próbował wiele razy namówić ją do wymiany, przynosił katalogi, czasopisma wnętrzarskie, ale próżno było dalej drążyć ten temat. Nie chciał sobie zawracać tym głowy. Miał inne rzeczy, którymi mógł się przejmować. Siadając wieczorem przed telewizorem, patrzył się na niego pustym wzrokiem. Myślał wtedy o swojej emeryturze. Jaki ma plan na nią? Co zrobić z wolnym czasem? Jak go wykorzystać? Może gdzieś wyjedzie? Może otworzy mały sklep wędkarski? Przecież nie wytrzyma tyle czasu ze swoją żoną pod jednym dachem. Gdyby tylko wiedział, gdyby ktoś go ostrzegł. W życiu by się nie ożenił. To małżeństwo to kara za grzechy wszystkich swoich praprzodków. Początkowo, to co widział na twarzy swojej, wtedy przyszłej żony, to duma. Podziwiał ją za to. Nie miała w zwyczaju ukazywać publicznie swoich emocji. Nie nasycała się plotkami, czy kłótniami. To wszystko było niewarte jej uwagi. Naprawdę ją podziwiał. Być może kiedyś naprawdę ją kochał. Kochał to, co w niej widział. To co chciał zobaczyć. Z czasem gdy jednak i on okazał się niegodny uwagi, było już za późno. Przysięga została wypowiedziana. Zamiast dumy, widział pychę i pogardę drugim człowiekiem. Nie miała litości w swoich osądach. Wzrok pani Niewielelekkiej skazywał- banicja, bądź ułaskawienie.
-Co robisz tatulku?- Usłyszał piskliwy głos za plecami. Cierń. W myśli to właśnie tak ją nazywał. Głupio się przyznać, nawet przed samym sobą, że nie lubi się własnej córki. Kiedyś nawet powiedział do żony, by może postarać się o kolejne. Liczył na to, że to drugie okaże się normalniejsze. Pani Cichostąpa odpowiedziała, że po jej trupie. Nie zostało więc nic innego, jak cierpliwie czekać i liczyć na to, że ona będzie pierwsza. -Naprawiam drzwi.- odpowiedział nie odrywając wzroku od mechanizmu. -I jak ci idzie?- Nie dawała za wygraną. Kiedy znalazła sobie ofiarę, trudno było już się wydostać z jej sieci pytań. Zawsze zaczynała dość niewinnie. Później zataczała delikatne koło, by rozpocząć fazę dezorientacji. Osobnik coraz silniej był zagubiony, mniej uważny. Kontrolowała go. Była w pełni świadoma swoich umiejętności, co stanowiło wielką broń w tak małych rączkach. Lecz posiadała jeszcze większa bombę w rękawie. Była tylko dzieckiem. Małą, brzydką dziewczynką. Oczka jak u świni, szpakowaty nos i nieproporcjonalnie duże czoło. Razem tworzyły karykaturalne połączenie.
-Niezbyt dobrze, jak widać. - znowu mruknął pod nosem.
-Lepiej byłoby wymienić.
- Pewnie tak.
-To czemu tego nie zrobimy?
-Mama nie chce.
- Mama niezbyt chętnie słucha twojego zdania.
- Raczej w ogóle jest głucha na wszystkich.
- Tak. Ale ciebie chyba w szczególności ignoruje. - podniósł wzrok na Czkawkę. Miała obojętna minę. Zajęta dłubaniem w grudzie błota przed schodami. Tam też będzie trzeba wylać beton.
-Tak to widzisz?- Mimo niechęci do prowadzenia z nią rozmowy, był ciekawy jak odbierają go inni. Wiadomo, że ona nie jest najbardziej obiektywną osobą, ale nie miał skąd się dowiedzieć, czy w oczach znajomych nie wygląda na stłamszonego. Koledzy czasami się z niego podśmiewywali za jego plecami. Idąc korytarzem słyszał komentarze, że mając taką żonę trudno o poczucie humoru. Miał wrażenie, że im zawsze jest wesoło. Żartują ze swoich żon, pracy, nieudanych prób przejścia na dietę, zaleceń lekarza, co do zdrowia. Ich rozmowy były pełne rubasznych kawałów, które jemu nie przeszłyby przez usta. Kiedy jego znajomi wybuchali śmiechem, on zwykle spuszczał wzrok, gapiąc się usilnie na podłogę. -Nie czujesz tego?- odpowiedziała pytaniem, na pytanie. -Ludzie bywają zajęci, myślą o różnych ważnych rzeczach.- próbował tłumaczyć. -W takim razie jesteś na szarym końcu listy rzeczy ważnych.- roześmiała się- Nie martw się, ja też. - I odeszła. Nawet nie zauważył, kiedy zdążyła usmarować sobie ręce w błocie. Matka będzie wściekła, jak ją zobaczy. -Umyj ręce, zanim pójdziesz na kolacje!- Krzyknął za nią. Podniosła rękę. Usłyszała. Lubiła drażnić matkę. Znała jej charakter, a mimo wszystko, bawiła się nią. Sprawdzała. Wymieniając z nią zdania, patrzyła jej głęboko w oczy. Nie było to dziecięce spojrzenie, które świadczyłoby o skrusze, a pewne siebie, takie, które się rzuca ludziom by sprowokować. Czujnie wypatrywała słabości, jak gdyby sprawiało jej to przyjemność. Gdy odchodziła po wygranej kłótni, a prawie zawsze wygrywała, to na twarzy Czkawki malowała się satysfakcja. Byli jedną z zabawek w jej dłoniach. Zwykłymi kukiełkami.
Czkawka bawiła się zwykle w samotności, tylko czasami dołączał ten chudy dziwny chłopak. Zwykle szwędali się po mniej uczęszczanych uliczkach. Można było ich spotkać, kiedy skradali się w krzakach, by za chwilę znaleźć się na opuszczonej działce. Często starsi ludzie zastanawiają się, skąd u dzieci taka potrzeba chodzenia w miejsca niedostępne, potencjalnie niebezpieczne. Boją się ciemności, pająków, duchów, wszystkich mało prawdopodobnych zdarzeń, to akurat wchodzenie do budynku, który grozi zawaleniem nie wywołuje u nich tak skrajnych emocji. Ciekawość? Adrenalina? Potrzeba udowodnienia, że nie jest się tak bardzo uzależnionym od władzy rodzicielskiej? Być może wszystko na raz. Albo żadna z tych rzeczy. Przecież jesteśmy ograniczeni możliwością budowania tylko własnych narracji. Budowania czyjejś historii własnymi słowami. Budowanie własnego świata przez pryzmat naszych przeżyć. Niekiedy nasze doznania różnią się tak bardzo, że jesteśmy przekonani, że żyjemy na zupełnie innych planetach. Czkawka znała jednak każdą z tych planet. Wędrowała po nich dzień po dniu. Nie wiedziała jak się to dzieje, ale czuła, co inni myślą. Trudno to porównać z czymkolwiek. Coś jak intuicja. Tylko taka nieomylna. A myśli mają delikatną poświatę. Czasami są to ciepłe kolory, a niektóre czarne jak kruk. -Spójrz tam.- Szepnęła do Beznoga. Chłopiec odwrócił głowę we wskazanym kierunku. Zmrużył oczy. Siedzieli właśnie w krzakach przyglądając się działce, na którą planowali wejść. -Co to takiego?- Działka była gęsto porośnięta przez chwasty. Trzeba było naprawdę uważać, by zaraz nie wpaść na jakąś pokrzywę albo oset. Naprzeciwko, pod samą siatką leżała sterta starego złomu. Jednak pod nią, w najciemniejszym punkcie, coś wiło się w popłochu. Widać, że nikt tu dawno nie zaglądał. Kłódka przy bramie była cała zardzewiała. Czkawka kiwnęła głową, by zbadać teren. Trzeba było przeczołgać się w miejscu, gdzie druty zostały wyżarte przez czas. Beznóg zrobił kwaśną minę, bo już ostatnio dostał reprymendę od matki za poszarpane ubrania. Zastanawiał się chwilę, kogo bardziej nie chce mu się słuchać. Złośliwych komentarzy dziewczyny, czy może jednak matki. Uznał, że ta pierwsza jest o wiele gorsza. Prawdę mówiąc, sam nie wiedział, czy on w ogóle lubi Czkawkę. Po prostu przychodziła do niego, mówiła, co chce robić i razem wychodzili z domu, wracając dopiero na kolację. Nie była miła, ani za bardzo ładna. Chyba jej jedyną przewagą nad innymi dziećmi było to, że po prostu bawiła się z nim. Inne dzieci nie miały tego w swoim zwyczaju. Kiedyś wyszedł na podwórko, kiedy chłopcy z jego klasy szli grać na boisko. Pomachał im, a oni w odpowiedzi pokazali mu środkowy palec. Zrobiło mu się przykro. Starał się to jednak ukryć pod maską obojętności. Rozejrzał się mętnie po okolicy. Czkawka w tym czasie, grzebała coś przy siatce. -Dobra, mam - podniosła fragment drutów.- Dawaj szybko, bo zaraz ktoś zauważy. Udało im się przedostać na drugą stronę. -Czekaj.- powiedział. -Na co?- zapytała niecierpliwie Czkawka. Wzrokiem poszukiwała kija do ubijania parzących roślin. -Skąd wiesz, co tam jest? A może to jakieś zwierze ze wścieklizną. -Nie wiem, co tam jest, dlatego chcę podejść bliżej.- Z dłoni zrobiła prowizoryczną lunetę. -To nie jest dobry pomysł.- ostrzegł. -Oj przestań, nie raz widziałam twoją matkę w szale, jeśli nawet to jakiś zwierz, poradzimy sobie z nim. Patrz jakiego badyla znalazła. Każdego by tym ubił. - Tu akurat miała rację. Trzymała w ręce ogromną gałąź. Była ciężka i ostro zakończona dlatego mogła być użyta jako prowizoryczna broń.
-Znowu wpakujesz nas w kłopoty.- wypomniał jej. Kilka dni wcześniej musiał siedzieć w domu. Wchodzili na drzewo przy sadzie pana Topielca i kazała mu przeskoczyć pomiędzy dwoma odległymi gałęziami. Było dość wysoko. Spociły mu się ze strachu ręce. Ześlizgnął się dłońmi, spadając twardo na ziemi. Wylądował na stopach, ale jedna strona musiała być bardziej obciążona, ponieważ w drodze do domu, zaczęła go boleć kostka. -Sam się pakujesz w kłopoty. Ciągle tylko trzęsiesz portkami. Weź się w garść. -Już masz tę swoją szczurowatą minę. -Przynajmniej nie wyglądam jak tchórzo- fretka. -Zobaczymy, czy będziesz taki mądry, jak opowiem wszystko smoku.- Zagroziła Czkawka. -On nie istnieje!- krzyknął sfrustrowany. -Tak ci powiedziała mama? Ta sama, której największa pasją jest podróż od lodówki do telewizora? Coś ci powiem. Słuchaj sobie swojej mamy. W wieku czterdziestu lat, jeśli dożyjesz, będziesz siedział z nią i oglądał dokładnie te same programy, co ona. Widzisz tych ludzi wokół? W nich nie ma nawet grama życia. Chyba bardziej szaro już się nie da. -Po co do mnie przychodzisz? Naprawdę jestem ci tu w ogóle potrzebny? Skoro jako jedyna jesteś taka oświecona, a cała reszta to ciemnogród, to jaki jest sens rozmawiania nawet ze mną. -Bo nie masz nikogo innego, oprócz mnie.- Odpowiedziała, łapiąc się za biodra. Był bezczelny wobec niej. Tak naprawdę zlitowała się nad nim, a on śmie wygadywać takie rzeczy. -Bez ciebie też jakoś żyłem. - Spojrzał na nią gniewnie. -Jak… jakiś… jakiś PUSTELNIK!- wybuchła mu w twarz. Nie potrafiła znieść, gdy ktoś się przeciw niej buntował. -Mogłabyś po prostu chociaż raz odpuścić.-łzy napłynęły do oczu Beznoga. Zaczął pociągać nosem. Nie chciał płakać. Nie przy niej. Czkawka spojrzała na twarz przyjaciela. Wszyscy oskarżali ją o chłodne serce. Mylili się jednak. Po prostu wiedziała, jakie są intencje innych. Była tylko uzewnętrznieniem ich samych. W zasadzie patrzyli w lustro. -Dobrze. Masz rację, przepraszam.- Przytuliła go. Na początku stali bardzo sztywni, niepewni tego, co właściwie robią. Jednak po chwili ich uścisk stał się naturalny, tak jak powinno się przytulać ludzi. Zrywał się burzowy wiatr. Za chwile miały spaść wielkie krople deszczu, zwiastujące ulewę. -Czekaj tutaj, a ja podejdę i sprawdzę co tam jest. - spojrzała na drzewo, które coraz mocniej uginało się pod naporem wiatru. Wzięła kij do ręki i zaczęła sobie torować nim drogę. Kilka z pokrzyw dopadło jej naga łydkę. Obejrzała się za siebie, żeby ujrzeć twarz Beznoga.
-Przecież miałeś zostać.
-Robię, na co mam ochotę. Po prostu też tędy przechodziłem.- uśmiechnął się połowicznie. -No dobra. Tylko patrz pod nogi.- pouczył go. Bliżej nieokreślona masa, zaczynała przypominać włochatą kulkę. - To jakiś zapchlony kundel.- Mama Beznoga nie lubiła zwierząt. Uważała je za siedlisko brudu. Dlatego nigdy nie pozwoliłą zaadoptować synowi psa. Powiedziała, że w każdej chwili taki pies może się na niego rzucić i mu odgryźć ucho. Od tamej pory Beznóg bał się psów. Jego mama często stosowała tę metodę. By dziecko nie wymyślało, to musi się czegoś bać. -Przestań, to biedny szczeniaczek utknął pod tym bałaganem. - Oburzyła się Czkawka. - Wszystko, co głupie, samo zdechnie. Najwyraźniej tak musi być. Chodź. Zaspokoiłaś ciekawość.- Podsumował chłopiec i zaczął ciągnąć Czkawkę za rękę w odwrotną stronę. -No co ty! Trzeba mu pomóc. -Wiadomo, uratujesz go i co dalej? -Będzie trzeba zapewnić mu posłanie i jedzenie. Pewnie trzeba go będzie odpchlić. -Już to widzę jak twoja mama będzie zadowolona, kiedy przyniesiesz do domu TO. -Wskazał na szczeniaka, który coraz słabiej biadolił. -Nawet nie mów, że chcesz go tu zostawić? - Taaak. Właśnie tak. Skoro my go usłyszeliśmy, to ktoś inny też go słyszy. Zaraz przyjdzie tu tabun obrońców zwierząt.- Upierał się przy swoim Beznóg.- A po drugie, na pewno jest gdzieś tu jego matka.- Był dumny z siły swoich argumentów. Zwłaszcza, że usłyszał pierwsze grzmoty. - Beznóg, jego matka jest pod tym złomem. Pewnie była tam przestań i zrobiła posłanie. Zobacz, tam jest jej łapa.- wskazała na brązową plamę, koło której kręciło się stado much. W tej samech chwili deszcz zalewał ulice na dobre. Do uszu mieszkańców miasteczka dochodziły coraz częstrze i donośniejsze uderzenia pioruna. -Nie ma już czasu. Jak przeżyje to później wrócimy. Teraz chodź.- Matka na pewno będzie się go czepiała. Przyjdzie cały przemoczony i brudny. Niech sama sobie po niego wraca, jak tak bardzo chce. Czkawka miała upartą minę. Spojrzała na Beznoga złoszcząc się, że jest takim nieczułym dupkiem czasami. -Idź Beznóg. Poradzę sobie.- Machnęła do niego ręką. Zimno rozchodziło się po całym jej ciele. A co dopiero ma powiedzieć to stworzenie? -Dobra, dogonisz mnie.- Udał się w stronę, z której przyszli. Nie miał siły się z nią o to przepychać. Jak chce to niech sobie go ratuje. Zbawczyni. Nie ma co się oszukiwać, nie pierwszy i nie ostatni szczeniak ginie w takich okolicznościach. Poczuł jednak uczucie żalu. Że to nie on ma w sobie tyle odwagi. By wejść do domu i oznajmić matce, że wziął kupkę sierści, i od tego dnia będzie się nim opiekował. Czkawce dostanie się tak samo, jak jemu by się za to dostało. Z tym, że ona ma w sobie coś, co pozwoli wytrzymać gniew, milczenie, potok słów wypowiedzianych w jej stronę. Czkawka została. Podeszła do zwierzątka. Skomlał. Pogłaskała go i szepnęła, że zaraz wszystko będzie dobrze. Musi tylko wymyślić plan, w którym konstrukcja nie ulegnie zawaleniu. To nie było takie proste. Wydawało się, że co by nie wyciągnęła stamtąd, mogłoby spowodować totalną katastrofę. Postanowiła do tego wykorzystać kij. Podparła nim stertę, powoli wyciągając jedną rzecz po drugiej, by poluzować szczelinę, w której utknął pies. -Jeszcze chwilę.- Sapnęła do siebie. – Jeszcze minutka.- Usłyszała zgrzyt nad swoją głową. Nagle złom zaczął rozjeżdżać się na boki. Ciągnęła psa za łapy, ale nie było możliwości go uwolić. Piszczał żałośnie. -No daleeej. Proszę.- Rzeczy spadały jedna po drugiej. Odskoczyła w ostatnim momencie, nim pralka zdążyłą zmiażdźyć jej głowę. Zwierze zamilkło. -Cholera. Cholera, cholera, choleraaa!!!- Krzyczała w przestrzeń. Usiadła na mokrej ziemi. Łzy zlewały się z deszczem.
Wróciła do domu późnym popołudniem. Cała przemoczona starała się nie zwracać na siebie uwagi. Jednak Pani Niewielelżejsza czekała na nią tuż przy schodach. Nie obyło się bez wyzwisk i awantury domowej. -Widziałam Beznoga przez okno dwie godziny temu. Oczywiście, po tobie ani śladu. Umorusana, jak jakiś bezdomny. Wstyd mi za ciebie. Wszyscy się śmieją z ciebie, że taka nieogarnięta dziewczyna z ciebie wyrasta. Marne szanse, żeby z ciebie coś pożytecznego było... - I tak dalej, i tak dalej. Pan Niewielelekki skrył się, jak zwykle w takich sytuacjach, przed telewizorem. Grała akurat jego ulubiona drużyna, więc nawet nie musiał zbytnio udawać zainteresowania. Czkawka po prostu stała, czekając na to, aż matka skończy swój monolog. Normalnie to odpysknęłaby, ale teraz nie miała nastroju. Świat wydawał się jej niesprawiedliwy, a ona zbyt mała, by po swojemu naprawiać go. Poszła na górę by umyć się po całym dniu. Może gdyby przestała się kłócić z Beznogiem i zrobiła to szybciej, nim deszcz zaczął lać, byłoby inaczej. Gdyby nie zajmowała się błahostkami. Poczucie winy zalewało jej wnętrze. Powoli krążyło wokół gardła, by przesuwać się w stronę serca. Zimne, lepkie ognisko stanu zapalnego sumienia. Czkawka położyła się na łóżku studiując kolejny raz pęknięcia na suficie. To co kwitło w niej było czarne. Wszystkie zmysły jej o tym mówiły. Musiało takie być. Gardło ponownie zostało zaatakowane przez lepkie, zimne, czarne. Napierało ze wszystkich sił, żeby wypłynąć wraz ze łzami. Jej myśli były odległe, jakby to ktoś inny był w ich posiadaniu. Świat zdawał się być równie daleki. Tak bardzo nie jej. Odpływała w sen, kołysana przez zimne, mokre, czarne. Gdy tak śniła, ono nie znikło. Trwało przy niej. Obejmowało ją, składając obietnicę, niczym na ślubnym kobiercu. Że już na zawsze. Że na wieki… wieków. Że już tak na amen. Obudziły je dopiero jakieś rozmowy na dole. Przetarła oczy. Wszystko wyglądało tak jak zawsze. A jednak trochę inaczej. Pomruki nabierały tempa, miły rozdrażniony charakter. Czkawka też stała się zezłoszczona. Nie wiedziała, co ją drażni. Ale tak było. Drapało ją. Wszystko tak nieznośnie drapie. Poszła na dół sprawdzić, dlaczego tak bardzo chcą wystawiać jej nerwy na próbę. Początkowo spojrzała na twarz matki. Była przerażona. Na drugim końcu pokoju stał ojciec. Był przerażony. Na środku natomiast widniała wielgachna dziura. Po prostu. Czkawka nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Stała, gapiąc się przed siebie. Pod salonem powinna znajdować się piwnica. Szukała jej śladów. Uparcie ich nie było. Teraz podniosła wzrok ku górze. Sufit był cały. Podczas gdy ona intensywnie myślała, jak to jest możliwe, gdzieś w tle Pani Niewielelżejsza machała rękami, krzycząc coś o końcu świata. Pan Niewielelekki zaproponował, że zadzwoni do osoby, która może się na tym znać. -Halo, dzień dobry, haloooo, tak, tak, słychać.- Odszedł kawałek od dziury, bo przy niej gubił zasięg.- Taak, teraz Pana słyszę. Dzień dobry. Dzwonię do Państwa w takiej sprawie. Macie może Państwo dzisiaj kogoś wolnego. Chociaż jedną osobę. No najlepiej jakby to była cała ekipa. No dobrze. To w takim razie niech przyjdzie chociaż jeden.- Później zaczęła się seria “mhm, tak, tak, mhm, rozumiem”.- Dobrze w takim razie podam adres. Okej. Wie Pan, dzisiaj z żoną wstajemy, a tu dziura na pół salonu. Na samiusieńkim środeczku. No widzi Pan. To stary dom. No, ale żeby takie kwiatki… Kto by pomyślał. - Przerwał nerwowym chichotem. - Prawda? No dobrze. To do zobaczenia. Dziękuję bardzo. Tak. Do zobaczenia. -I co powiedział?- nerwowo zapytała Pani Niewielelżejsza. -No, a co miał powiedzieć- przyśle kogoś. Ma być niby za pół godziny. Jezu, jak to się mogło stać.- Rozmyślał Pan Niewielelekki.- Zaraz znajdę numer do tamtego gościa. Ani grosza nie zapłacę za tę naprawdę. - Potem już mruczał do siebie.- Ani grosza. Ani grosza. -Jakiego tamtego gościa?- zapytała Czkawka. Matka spojrzała na nią , jakby dopiero teraz ją zauważyła. -Dzwoni, do tego co nam sprzedawał ten dom.- Od początku było coś nie tak. Czułam to. Kobieca intuicja rzadko zawodzi. Zapamiętaj to Czkawko. -Jasne, następnym razem, jak będzie ogromna dziura w salonie, wspomnę twoje słowa.- rzuciła sarkastycznie. -Od samego rana zebrało ci się na opryskliwość?- Dziurki od nosa zaczęły mocniej pracować. Czkawka wiedziała, co to oznacza.- Zawsze musisz mnie wyprowadzić z równowagi. Nie potrafisz nic skomentować normalnie. -Przepraszam, ale nie wiem jak normalnie mam skomentować to?- Wskazała palcem na wielki otwór. -Może cię zdziwię Czkawko. Ja też jestem pierwszy raz w takiej sytuacji. Uwierz. -Jak to się mogło stać?- Zamyśliła się dziewczyna. -Znając życie, ty masz coś z tym wspólnego.- Pani Cichostąpa podeszła do dziury. Czkawka zaniemówiła, na dźwięk tych słów. Po chwili jednak otrzeźwiała. -Co ty wygadujesz? Jak ci to przyszło do głowy?- Oburzyła się. Matka nigdy nie miała równo pod sufitem, ale teraz to już przegięła. -Przyszłaś wczoraj Bóg wie o której, brudna, zmoknięta, całą noc coś jojczałaś. Na pewno wymyśliłaś jakiś paskudny żart. Z tym swoim przygłupim kolegom. Właśnie, zaraz zadzwonię do jego matki. Będzie się grubo tłumaczył. -Przecież to nie myyyy!- Krzyczała w furii. Jak ona nienawidzi matki. Najchętniej to bym wrzuciła ją do tej dziury. -To się okaże. -Jak mielibyśmy to niby zrobić. Wykopać piwnice? Wysadzić ją? I pokryć tą, tą, czarną masą?- Zmarszczyła brwi. Ciemna masa. Widziała ją już. Teraz dopiero to skojarzyła. Czarna masa. Zimna, lepka, czarna masa. Myślała, że jej się tylko śniła. -W takim razie, czemu wczoraj miałaś ją na sobie? Dobrze upieraj się przy swoim. Nigdzie nie wychodzi od tego momentu. Rozumiesz? Nigdzie. Dopóki nie zaczniesz funkcjonować jak normalny człowiek, możesz tylko pomarzyć o wyjściu z domu. - Zakończyła swoją wypowiedź idąc do kuchni. Czkawka wbiegła po schodach do pokoju, trzaskając przy tym wymownie drzwiami. Usłyszała z dołu: -Nie trzaskaj mi tutaj!- Głos matki poniósł się echem po całym domu. Jak to możliwe, że wczoraj miała na sobie tę maź? Przecież była brudna jedynie błotem. Niczym więcej. Chyba, że? Przebrała się z piżamy i wpadła do łazienki, przeszukując stertę ubrań. Jest. Wczorajszy sweter. Przyglądała mu się chwile. Na pierwszy rzut oka niczego nie widziała. Ale rekaw. Podarła go. Nie pamięta nawet kiedy. Na jego końcu widać było czarne zlepki. To była ta maź. Zimna, lepka, czarna maź. Nie mogła sobie skojarzyć, skąd się tam wzięła. Siedziała chwilę na podłodze z nadzieją, że jak będzie się tak wpatrywać, to w końcu coś zrozumie. Zadzwonił dzwonek. Ktoś pukał do drzwi. -Już idę!- Słychać było jak głośno stawia kroki Pani Niewielelżejsza. Czkawka postanowiła zejść na dół. -Dzień dobry. Mieczysław Zielononóżka, słucham Państwa. Co, że tak powiem, hehe, dolega?- Mężczyzna był mocno po pięćdziesiątce. Czuć było od niego woń alkoholu na kilometr. Budowlaniec. Ojciec zadzwonił po ekipę budowlaną. Wiadomo. Z jednej strony nie miała odpowiedzi, do kogo można byłoby się udać po poradę w tej sprawie, a z drugiej była święcie przekonana, że on akurat, na pewno nie wie, co należy zrobić. -Proszę na wprost. Tak tutaj. O… Tylko prosze uważać.- Matka podeszła do budowlańca. -Ma Pan jakiś pomysł?- Wyłonił się Pan Niwielelżejszy ze swojego gabinetu. -Proszę dać mi na to spojrzeć.- Przybrał profesjonalny wyraz twarzy. Zbliżył się chwiejnym krokiem do dziury, przypatrując się jej uważnie. Ukląkł i zaczął grzebać coś w torbie. Wyjął centymetr krawiecki, szpilkę, stetoskop, kartkę oraz długopis. Nawet Czkawka uznała, że zaczyna robić się to interesujące. Zielononóżka założył okulary. Jego szpiczasty czerwony nochal prawie dotykał mazi, która osadziła się na brzegach. Na chwile zamknął oczy, głęboko wdychając powietrze. -Mhm- przekręcał głowę to w jedną, to w drugą stronę- aha
-Czy była tu wcześniej droga asfaltowa?- zapytał się, zajęty rozplątywaniem centymetra krawieckiego. Pani Moczywęzeł i Pani Cichostąpa spojrzeli po sobie.
-Nie, nie wydaje mi się, przy sprzedaży domu nic, nikt nie wspominał.- Odparł pan Niewielelekki.
-Mhm. Mhm. Tak… tak jak myślałem.- Teraz pora na stetoskop. Osłuchał uważnie czarną maź. Z tej perspektywy nie wyglądał na tak obłąkanego jak w rzeczywistości był. Czkawka przycupnęła na schodach i oglądała całe widowisko.
-Jeśli można przeszkodzić?- odezwała się Pani Niewielelżejsza- Czy wie Pan co to jest?
-Hymmm… myślę, że tak.- Odparł Pan Mieczysław. Wstał i oznajmił poważnym tonem- Obawiam się, że to klasyczny przykład Czarnodziury.
-O mój Boże i co my teraz zrobimy?- Pani Niewielelżejsza zaczęła szlochać, ukrywając się w ramionach męża.
-Ciii, już dobrze. - Uspokajał ją Pan Niwielelekki- Skąd takie coś się pojawiło? I co to w ogóle oznacza?
- Zdarza się to rzadko. Ale zdarza. Raz na kilkaset lat otwiera się coś, w postaci wrota do piekieł. Przez astrofizyków nazywane czarnymi dziurami. W kosmosie dzieje się to non stop. W miejscu, w którym znajdujemy się teraz, jest zakrzywiona czasoprzestrzeń. Ktoś kto obserwował by nas z boku, miałby wrażenie, że poruszamy się bardzo wolno. Natomiast my, jak wyjrzymy przez okno, zobaczymy, że świat pędzi z niewiarygodną prędkością. Aby pozbyć się portalu należy złożyć ofiarę o dużej gęstości. Wtedy portal się nasyci. Odzyskają Państwo piwnicę, jednak podłogę będzie należało naprawić.
-Skąd mamy wziąć ofiarę o dużej gęstości?- spytał Pan Niewielelekki.
-To ty musisz być.- Wskazała na męża Pani Niewielelżejsza.
-Jak możesz, po tylu latach?- oburzył się. - To, to, to ty lepiej tam idź.- Popchnął żonę, aż ta się zatoczyłą w stronę dziury.
-Chyba sobie żartujesz!- Teraz to kobieta uderzyła w męża z całym ipetem. Mało brakowało a faktycznie mógłby spać.
-Jeśli wolno mi się wtrącić. Państwo nie mają jednak odpowiedniej gęstości. Mają państwo masę, to i owszem. Ale nie gęstość.- Wszyscy spojrzeli na niego z niezrozumieniem.
-Czyli kto miałby to być?- Zapytała Pani Niewielelżejsza.
-Ona - wskazał palcem w kierunku Czkawki.- Nawet oczy zrobiły jej się czarne jak maź. -Patrzcie Państwo.
-Ona?- zdziwili się oboje.
-Tak, proszę dobrze spojrzeć. Nie jest nasza. Wygląda na Panią piekieł. I te oczy. Osnute mgłą i chęcią zemsty. Tak dużo jej masz w sobie. Ona jest gęsta. Na pewno. - Teraz zbliżył się do niej. Głaskał ją po policzku jak swoją wnuczkę. Był zimny, lepki i czarny. Nie było co do tego wątpliwości.
-Należy ją złożyć w ofierze?- zapytał Pan Niewielelekki.
-O tak, niezwłocznie.- Pan Mieczysław Zielononóżka kręcił ogonem. Rodzice wzięli swoje dziecko na ręce. Czkawka nie bała się. Maź była dla niej dobra. Przyjemna. Była domem. Wracała do siebie. Tak więc została wrzucona do Czrnodziury. Leciała długo. Albo nie.
-Aha, bym zapomniał.- wyjął z torby piersiówkę. Napił się łyka, zakręcił, po czym rzucił ją do otworu.- chwilę się leci.
- No i co na to powiesz?- zapytała Czkawka. -Czemu ty jesteś zawsze główną bohaterką?- odpowiedział pytaniem na pytanie chłopiec. -To moje historie.- Zaśmiała się w głos. -Dobra, to teraz ja.- Oznajmił Beznóg, przejmując latarkę. Znaleźli ją na strychu pana Topielca...
Koniec.




Komentarze